2 stycznia 2016

Bitwa, która nie powinna była wybuchnąć

Na dobry początek kilka słów o pochodzeniu nazwy naszej dzielnicy. Pozornie pospolita i czytelna, liczy sobie kilka wieków i kryje dziejową zagadkę. Ponadto zapowiada szczęk oręża i ujadanie dzikich sfor
"Bitwa na Psim Polu" Marcin Bielski, drzeworyt, źródło: Wikipedia

Psie Pole to dzielnica, która może się poszczycić nie byle jakim mianem. Jej nazwa, przywołująca na myśl stado ujadających czworonogów, jest unikatowa nie tylko na skalę wrocławską, ale i całej Polski. To już coś, bo nie można tego powiedzieć o takim Starym Mieście czy Śródmieściu. Pieska dzielnica przez wieki znajdowała się zarówno w granicach polskich, czeskich jak i niemieckich, wiadomo jednak że jest rdzennie słowiańska, bo wzmianki o niej pojawiają się już w średniowiecznych kronikach mistrza Wincentego Kadłubka. Dumni/nie dumni borykamy się z nazwą, którą dziedziczymy po przodkach wprost z XII wieku, i która właściwie nie zmieniając się od tamtego czasu, wybrzmiewała w różnicującej się fonetyce trzech języków, jako Psiepoley, Psepole, Campus Canum, Huntsfelt, Hundzfelt czy Hundsfeld.

Początkowo wiązano tę okolicę z prawdziwie patriotycznym wydarzeniem, jakim miała być bitwa Bolesława Krzywoustego z niemieckimi oddziałami Henryka V. Oczywiście walka została zakończona druzgocącą porażką Niemców i spektakularnym sukcesem polskiego wojska. Gęsto ścielący się trup, zwabiał na żer sfory dzikich psów z okolicznych lasów. To one zainspirowały ludzi do nadania miejscu psiego przydomka. Niestety, wspomniane zmagania wojenne zyskały taki rozmach tylko u Kadłubka, co więcej, większość historyków powątpiewa nie tylko w prawdziwość jego przekazu, co w sam wybuch bitwy. Milczy o niej nawet Gall Anonim – skryba współczesny Krzywoustemu, a milczenie na temat sukcesów władcy nie leżało w naturze tego kronikarza.

Luka historyczna po bitwie nie tylko odbiera nam chlubne i chwalebne pochodzenie nazwy, ale poszukiwaczy jej źródeł kieruje na przeciwny biegun. Tym razem etymologia nie jest bohaterska i mrożąca krew w żyłach, ale zwyczajna i domowa – 'psie pole' to po prostu książęca psiarnia. Śmiem twierdzić, że pan na włościach trzymał w niej zwierzęta służące do polowań, a nie dzikie i krwiożercze bestie. Ostatnia teoria pochodzenia nazwy mówi o tym, że ziemie nasze były liche, podmokłe, dlatego psie, czyli byle jakie. I tu bez komentarza.

Nazwa naszej dzielnicy nie zmienia się jednak od wieków. Kronikarz o bitwie napisał, i choć wszystkim znane są silne pokusy do fabularyzowania i zmyślania, jakim ulegali średniowieczni skrybowie, powodów, by mu nie wierzyć, nie musimy szukać. Samo rozstrzyganie historycznych kwestii związanych z nazwą Psiego Pola podnosi przecież jego status. Bitwa staje się kością niezgody między tymi, co szukają dziejowej sprawiedliwości, a tymi, co nie chcą stracić bohaterskiej proweniencji. A może doszedłszy do wniosku, że chodzi tylko o spory miejskiego patriotyzmu, należy zakrzyknąć jak międzywojenni mieszkańcy: Da liegt der Hund begraben! (Tu leży pies pogrzebany!). A leży! I to pewnie nie jeden.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz