30 stycznia 2016

Pierwotni ludzie z lasu

Wybierając się na spacer do Lasu Osobowickiego, weźcie ze sobą nie tylko kanapki i herbatę
w termosie. Konieczny będzie także aparat fotograficzny i przewodnik młodego archeologa. Czeka Was bowiem niecodzienne spotkanie z ludźmi, którzy żyli tu przed naszą erą i zostawili po sobie kilka pamiątek


Las Osobowicki, źródło: dolny-slask.org.pl
Nawet osoby niezainteresowane dziejami sprzed tysięcy lat ożywiają się, gdy słyszą o naukowych wykopaliskach, szkieletach czy szczątkach narzędzi. A kiedy okazuje się, że znalezisko leży w znajomej okolicy, wielu odczuwa chęć bliższego zgłębienia tematu. Mieszkańcy Psiego Pola nie muszą daleko szukać, wystarczy, że udadzą się do Lasu Osobowickiego. Jest to duży teren leśno-parkowy po prawej części Odry, gdzie na wędrowca czeka mnóstwo historycznych i przyrodniczych atrakcji zebranych na 140 hektarach.

Już z epoki kamienia
Te leśne tereny są interesujące nie tylko dla współczesnego człowieka. Sąsiedztwo Odry oraz duża, naturalna i bogata w walory przyrodnicze okolica już w pradawnych czasach zachęcała ludzi do zakładania tu osad. Pierwsi z nich dotarli na teren dzisiejszych Osobowic już w młodszej epoce kamienia (lata od 4500 do 1700 p.n.e.). Po tych przybyszach zostały jednak nieliczne ślady. Więcej natomiast wiemy o historii dwóch osad pochodzących z przełomu epoki brązu i żelaza (od 800 do 650 r. p.n.e.). Pierwsze grodzisko odkryte w 1859 roku mieści się na torze saneczkowym (Szaniec Szwedzki), drugie, odkryte kilkadziesiąt lat później w 1919, leży na obrzeżach parku na Kaplicznym Wzgórzu.


W kręgu popielnic
Archeolodzy uważają, że obie osady są pozostałością kultury łużyckiej, która obejmowała swoim zasięgiem środkową i młodszą epokę brązu oraz wczesną epokę żelaza (ok. 1300–400 p.n.e.). Występowała na rozległych terenach środkowej Europy, głównie na ziemiach polskich, a także na Słowacji, Morawach, w Czechach, Saksonii i Brandenburgii oraz na Wołyniu. Kultura łużycka wpisuje się w tzw. krąg kultur pól popielnicowych, których cechą charakterystyczną w obrządku pogrzebowym było palenie ciała i grzebanie prochów w glinianych naczyniach, zwanych popielnicami. Termin został stworzony w XIX wieku przez niemieckiego antropologa Rudolfa Virchowa. Nazwa miała oddać zjawiska archeologiczne spotykane w okolicach Łużyc – miejsca, w którym znaleziono popielicowe cmentarzyska.


Dawne ślady życia
Nasze grodzisko z Lasu Osobowickiego odkryło przed archeologami fragmenty ceramiki, narzędzia z epoki, wiele ludzkich kostnych szczątków, szkielety zwierząt domowych i dzikich. Ponadto stwierdzono, że obie osady z czasem zostały otoczone podwójnymi obronnymi wałami o wysokości czterech metrów, które wykonano z drewna i ziemi. Cechą charakterystyczną kultury łużyckiej było odlewnictwo brązu, początki obróbki żelaza, obróbka kości, rogu, garncarstwo i tkactwo. Opisywana kultura nie jest oczywiście zjawiskiem jednorodnym, dzieli się bowiem na wiele grup różniących się pewnymi cechami, jak gatunki hodowanych zwierząt, uprawianych roślin czy sposób konstrukcji grodu. Jednak we wszystkich jej odmianach można spotkać podobny model gospodarki rolniczo-hodowlanej.


Las Osobowicki kryje wiele tajemnic. Z pewnością jeszcze do niego zajrzę, szukając śladów niemieckiej historii i spuścizny po II wojnie światowej. Tymczasem zapraszam do osobistej weryfikacji łużyckich naleciałości na Psim Polu. Jednocześnie, ku uczciwości podaję, że innymi przykładami owej kultury na naszych ziemiach jest osada na Biskupinie i cmentarzysko w Częstochowie-Rakowie. Ale skoro mamy pradawne pamiątki pod nosem, po co tak daleko jechać?

23 stycznia 2016

Pędzącym Rolandem do kurortu

Pociągi pociągają. Może zdarzyło się wam liczyć wagony towarowe, patrząc wieczorem na jeden z nadodrzańskich mostów. A może lubicie zaglądać w okna mijanych osobówek, zastanawiając się, dokąd jadą pasażerowie. Więc pewnie jest wśród was ktoś, kto chciałby pojechać na wycieczkę po Psim Polu Wąskotorową Koleją Wrocławsko-Trzebnicko-Prusicką. Ja bym chciała!

Kolej wąskotorowa była pod koniec XIX
Pl. Staszica, lata 30. XX wieku, źródło: dolny-slask.org.pl
wieku powszechnie stosowana do przewozu towarów i ładunków przemysłowych: w przemyśle wydobywczym, hutnictwie, leśnictwie. Początkowo zaprzęgano ją końmi, ale wraz z rozwojem technologicznym zaczęto napędzać 
ją maszynami parowymi, a później prądem. Ten typ pojazdów szynowych charakteryzuje się wąską trakcją, co sprawia, że wagony nie mogą przewozić tak dużych ciężarów, jak w wypadku zwykłej kolei. Wąskotorówki są za to tańsze w budowie – mniej materiałów, mniejsze obciążenie na mostach i wiaduktach.

W niedzielę do wód
Pomysł wybudowania wrocławskiej kolei pojawił się w 1893 roku. Miała połączyć Wrocław z Trzebnicą i pobiec do Prusic, korzystając z istniejącej drogi Wrocław – Rawicz. W 1897 roku berlińska firma Kommandit-Gesellschaft für den Bau und Betrieb von Kleinbahnen Schneege & Co (sic!) uzyskała z rąk Prezydenta Rejencji Wrocławskiej pozwolenie na budowę i eksploatację kolejki. Prace wykonawcze rozpoczęły się w tym samym roku, a zakończyły 1900. Właśnie ta kolejka woziła wrocławian na wakacje i wypoczynek w Góry Kocie i do Trzebnicy, która przed wybuchem II wojny światowej była ulubionym kurortem mieszkańców Breslau. Znajdował się tam park zdrojowy ze źródłem wody mineralnej bogatej w związki żelaza. Rocznie z takich przejazdów korzystało od kilku do kilkunastu tysięcy osób (niektóre źródła mówią nawet o półmilionowej grupie). Kolejka nie dojeżdżała do centrum miasta, kurs kończyła na dzisiejszym Nadodrzu, gdzie przy pl. Staszica miała niewielki dworzec. Kolej wąskotorowa była też środkiem transportowym do przewozu węgla, buraków cukrowych i produktów żywnościowych na linii wrocławskiej. Cześć użytkowników nazywała ją pieszczotliwie „Pędzącym Rolandem” (niem. Rasender Roland). Jednak nie wszyscy mieszkańcy cieszyli się nowym nabytkiem. Skarżono się na hałas, tłok na ulicach i duże zadymienie. Początkowo pociągi mogły jeździć z prędkością 30 km/h, a po mieście, drogach publicznych i na skrzyżowaniach – 15 km/h. To jednak dla współczesnych mieszczan było za szybko. Ostatecznie dyrekcja kolejki ograniczyła, pod wpływem zażaleń użytkowników, prędkość miejską do 10 km/h.

Nowatorskie, a problematyczne

Wypadek na pl. Staszica, źródło: dolny-slask.org.pl
Wrocławska wąskotorówka nie była pojazdem bezkolizyjnym. Do pierwszego wypadku doszło w 1909 roku, kiedy to jadący z Trzebnicy do Wrocławia pociąg wjechał na przeciwny tor i zderzył się z innym szynowym środkiem lokomocji. Paradoksalnie wypadkom sprzyjało nowoczesne, niemal na skalę europejska, rozwiązanie – pociągi jeździły po tym samym torze, co tramwaje, ale maszynista musiał pamiętać o przełożeniu zwrotnicy. Opóźnione pojazdy, brak łączności, nieuwaga kierujących przyczyniały się do licznych kolizji. Dyrekcja sukcesywnie bombardowana była olbrzymią ilością skarg, włącznie z żądaniami zlikwidowania „Rolanda”. Koniec I wojny światowej nie poprawił sytuacji kolejki. W 1919 roku zawieszono kursy czterech pociągów relacji Wrocław – Trzebnica i Wrocław – Wysoki Kościół, a następnie odwołano ruch pasażerski w niedziele i święta, co spowodowane było zbliżającą się jesienią i koniecznością ograniczania spalanego drewna. Lata trzydzieste zastały naszą kolejkę w bardzo złym stanie technicznym. Zarząd miasta skłonny był sfinansować remont linii i doprowadzić do jej unowocześnienia, co zwiększyłoby osiągalną prędkość pociągów na odcinku Wrocław – Trzebnica do 40 km/h i skróciło podróż do półtorej godziny. Niestety pomysł nie został zrealizowany, a niezwykle szybki rozwój komunikacji samochodowej sukcesywnie, wraz z nastaniem II wojny światowej, pogrążał stan kolejki, na którą miasto nigdy nie miało pieniędzy.

Już z lamusa

Po II wojnie światowej z dwóch wąskotorowych kolejek: Wrocławsko-Trzebnicko-Prusickiej i Żmigrodzko-Milickiej utworzono Wrocławską Kolej Dojazdową. W latach 50. wzniesiono na Karłowicach pomieszczenie do odprawy podróżnych, ale socjalistyczne władze nie poświęcały już kolejce uwagi, i tak odchodziła dosłownie i w przenośni w zapomnienie. W ostatni kurs Roland ruszył w 1967 roku. Wreszcie rozpoczęło się demontowanie wąskotorowych szyn, likwidowanie magazynów, a budynek dworca znajdujący się przy pl. Staszica w latach 80. przekształcono 
w dom katechetyczny. Pamiątki po naszej kolejce, zamkniętej ostatecznie w 1991 roku, stopniowo niszczeją lub są bezmyślnie dewastowane. A wielu mieszkańców nie ma w ogóle pojęcia, że była. 

Widok na pl. Staszica. Z lewej strony nadjeżdża kolejka, po prawej widać budynek dawnego dworca; źródło: dolny-slask.org.pl

Więcej na ten temat można poczytać na stronie kleinbahn.pl.

16 stycznia 2016

Smok u studni

Wrocław, jak każde szanujące się miasto, ma swojego smoka, i choć jego historia nie jest tak powszechnie znana, jak legenda o Smoku Wawelskim czy Bazyliszku, do dziś przetrwała w pamięci mieszkańców. Kilka lat temu postanowili oni zebrać historyczne informacje i ułożyć je w całość, która wiernie oddaje przebieg smoczego panowania na naszych ziemiach

Las Strachociński na niemieckiej pocztówce,
początek XX wieku, źródło: dolny-slask.org.pl
Smok pojawił się na Psim Polu w XIV wieku. Piętno swym masywnym ogonem odcisnął jednak tylko na historii Strachocina. To dzięki niemu wiele miejsc leżących na tym osiedlu miało przed wojną gadzią nomenklaturę, np.: ulica Przy Smoczym Lesie (niem. Am Drachenwald, dziś ul. Sobocińska), ulica Smoczej Studni (niem. Drachenbrunner Strasse, dziś ul. Strachocińska do Wykładowej) czy Pole przy Smoczej Studni (niem. Am Drachenbrunner, dziś ul. Smocza). Jak można się domyślić, obecność smoka nie wpływała pozytywnie na codzienne życie mieszkańców, bo, jak na średniowieczną bestię przystało, pożerał bydło, porywał dziewczęta, ział ogniem i siarką.

W starych księgach
Strachocin jest jednym z najdalej wysuniętych osiedli Psiego Pola. W przeszłości wraz z przyległymi wioskami i osadami, m.in. Sępolnem, Swojczycami czy Wojnowem, tworzył olbrzymi podwrocławski majątek ziemski. W I połowie XIV wieku jego właścicielem był Konrad „Draco” Strachota, rycerz księcia Bolesława Rogatki. Po śmierci Konrada wieś odziedziczyły jego cztery córki: Milcza, Stanka, Paulina i Magdalena. Ze względu na finansowe trudności kobiety musiały część majątku odsprzedać i tak ziemia została podzielona na własność prywatną, szpitalną i klasztorną. Ostatnim właścicielem zamku, według danych rękopiśmiennych z połowy XV wieku, był potomek Konrada Starchoty – Henryk Strachota „de Silva”. Ale co ze smokiem?

Średniowieczna bestia
Prawdopodobnie na przełomie XIII i XIV wieku do pobliskiego lasu przywędrował smok. Był to prawdziwy wielki potwór, który dopuszczał się wszystkich, przypisywanych mu w legendach zbrodni. Mieszkańcy, truchlejąc ze strachu, nazwali bestię Strachotą, a swoją wieś Strachocicami. Nie dość, że smok dziesiątkował stada hodowlane, podpalał uprawy i domy, to jeszcze, wypoczywając przy leśnej ścieżce, odcinał ludziom drogę na Czosnkowa łąkę, na której znajdowała się studnia zbierająca wodę z małego źródła. Szczególnie dotkliwe było to dla mieszkańców 
w czasie suszy.

Czekając na bohatera
Przez wiele lat wielki łeb smoka górował nad wioską, aż pewnego dnia bestia posunęła się o krok za daleko – porwała syna sołtysa. Zbrodnia ta wstrząsnęła mieszkańcami, a zarazem przebudziła ich do działania. Wreszcie więc, mimo paraliżującego lęku, postanowili się ze smokiem rozprawić. Niestety, zbyt wielu śmiałków, którzy chcieliby mu stawić czoła, wśród mieszkańców nie było – być może dlatego, że w tej legendzie nie czekała na bohatera ręka księżniczki. Opatrzność zlitowała się jednak nad udręczonymi ludźmi i do wsi przybył mężczyzna żądny sławy i przygód – Konrad. Młodzieniec dowiedział się, gdzie mieszka smok i wyruszył mu na spotkanie. Musiał bardzo długo przedzierać się przez gęstwinę drzew, aby znaleźć legowisko potwora. Wreszcie osłabiony i spragniony zatrzymał się na chwilę. Wtem spostrzegł źródło, z którego biła czysta i zimna woda, podszedł do niego i zaczął łapczywie pić. Niestety Konrad nie zauważył, że tuż obok leśnego strumienia drzemie smok Strachota. Potwór zaniepokojony podejrzanym hałasem, obudził się i, zobaczywszy człowieka stojącego przy swoim źródełku, rzucił się na niego 
z wściekłością.

Magii nigdy dość
Tymczasem okazało się, że źródło jest zaczarowane – na Konrada spłynęły nadludzkie siły, odwaga oraz męstwo. Stanął do walki, jak równy z równym, i walczył z bestią przez wiele godzin, a odgłosy tej zaciętej potyczki rozchodziły się echem po całym lesie. Wreszcie smok zaczął tracić siły, a nie mogąc wspomóc się magiczną wodą – Konrad odcinał mu drogę do źródła – przegrał walkę i zawstydzony porażką uciekł. Po kilku dniach skonał, najadłszy się zatrutych grzybów, a jego truchło pochłonęły bagna. Radości nie było końca. Książę Śląski pasował Konrada na rycerza i obdarzył go Strachocińskim Lasem wraz z osadą leżącą przy Smoczej Studni. Rycerz, którego nazywano teraz Konradem „Draco” Strachotą de Silva (co oznacza ‘z lasu’), zbudował sobie tam zamek. Żył długo i szczęśliwie, miał cztery córki i syna Henryka, który stał się sławą rycerskiego rzemiosła. Po wiekach historia zamieniła się w legendę, zamek popadł w ruinę, bagno, w którym utonął smok, porosło chwastem. Ponoć jednak dalej w głębi lasu bije źródło, które nie utraciło swoich magicznych właściwości. 

"Smocza Studnia" (Kaffehaus-Drachenbrunn), gospoda-kawiarnia, która
 mieściła się przy obecnej ul. Strachocińskiej 224, źródło: dolny-slask.org.pl

Tekst na podstawie: Tadeusz Redner, O smoku Strachocie i smoczej studni, na: dolny-slask.org.pl [dostęp online]

9 stycznia 2016

Szukamy niesamowitości, a znajdujemy kopalnię wiedzy

Wrocław jest jednym z najstarszych miast Polski pod względem lokacji na prawie miejskim. Psie Pole natomiast jest stosunkowo młodą dzielnicą, w której skład weszły wsie i miasteczka z granicznych okolic północnego wschodu miasta. Niejeden mieszkaniec miałby problem z wymienieniem wszystkich osiedli, jakie do niego należą. A przecież wiedza o ich dziejach wzbogaca miejską kulturę – każde miejsce wnosi bowiem do Psiego Pola fascynującą historię



Psie Pole, miedzioryt, wiek XVIII, źródło: dolny-slask.org.pl
Na obszarze Psiego Pola miało miejsce wiele interesujących wydarzeń z historii Polski. Piętno na naszej ziemi odcisnęły zarówno czasy prehistoryczne, jak i XX-wieczna zawierucha wojenna. Pierwsze ślady człowieka na Psim Polu, pochodzące z okresu młodszej epoki kamienia (V–II w. p.n.e.), archeolodzy odnaleźli w rejonach Osobowic; na Zakrzowie odkopano trzy grobowce z IV w. p.n.e.; które z dumą nazwano książęcymi, zaś Pawłowice mogą pochwalić się szczątkami średniowiecznych wykopalisk.

Papieskie słowo
Pierwsze pisemne wzmianki o dzielnicy przekazują potomnym historię Widawy. Jest to bulla papieża Celestyna z 1193 roku, która mówi, że Widawa powstała z połączenia dwóch sąsiednich wiosek: starej Widawy, która biegła wzdłuż drogi na Trzebnicę oraz Pracz nad Widawą, będących dawnym majątkiem ziemskim. Ważnym punktem w rozwoju naszej dzielnicy było założenie biskupstwa wrocławskiego – dzięki temu od XIV wieku istnieje Poświętne wzniesione jako folwark należący do Kościoła. W XVIII wieku powstały Karłowice, początkowo była to osada na terenach przyklasztornych, szybko jednak ich status uległ zmianie – najpierw stały się wsią, a wkrótce potem małym miasteczkiem. W XIX wieku dołączono do Wrocławia osadę Kleczków, jako jedyną z drugiej strony Odry. Już po wojnie w latach 70. powstała Polanka na terenach ogródków działkowych.


Od zarania dziejów
Pierwsze wzmianki o Wrocławiu pojawiają się w kronikach w roku 1000 i dotyczą zjazdu gnieźnieńskiego, na którym cesarz Otton III i Bolesław Chrobry ustanowili biskupstwo wrocławskie podporządkowane arcybiskupstwu w Gnieźnie. Do XIV wieku miasto było polskie, potem przechodziło z rąk do rąk, pierw pod panowanie czeskie, potem pruskie, niemieckie, by dopiero po II wojnie światowej do nas powrócić. Wtedy też rozpoczyna się historia Psiego Pola jako spójnej jednostki, której w 1952 roku nadano status dzielnicy samorządowo-administracyjnej. Jej powierzchnia liczy prawie sto kilometrów kwadratowych i, choć jest to najmniej zaludniona część stolicy Dolnego Ślaska, mieszka tu prawie dziesięć tysięcy ludzi! Za jednym tchem można spróbować wymienić nasze osiedla: Kleczków, Karłowice, Różanka i Polanka, Ligota (domy z ulic Chorwackiej, Bezpiecznej i Jugosłowiańskiej), Osobowice, Poświętne, Rędzin, Świnary, Widawa, Mirowiec (ulice Brücknera, Kwidzyńska, Bolesława Krzywoustego i Kowalska), Kowale, Lipa Piotrowska, Polanowice, Pawłowice, Psie Pole Zawidawie ze Zgorzeliskiem w obrębie, Zakrzów, Kłokoczyce, Strachocin, Swojczyce, Wojnów. Uff! Sporo tego.

Niemiecki porządek

W każdym z tych miejsc czeka na zainteresowanego tematem czytelnika jakiś rarytas. Na przykład fakt, że na Kleczkowie mieścił się zakład karny, szpital psychiatryczny i port miejski nie był przypadkiem. Zrobiono tak, bo osiedle swego czasu stanowiło peryferie miasta i władze postanowiły umieścić w nim najbardziej dysfunkcyjny element społeczeństwa. Mieliśmy Wąskotorową Kolej Wrocławsko-Trzebnicko-Prusicką, która przebiegała przez Różankę i Polankę, mamy pałace: w Pawłowicach rodzinny majątek von Schweinichenów (wcześniej von Korn), w Świniarach dziedzictwo Stolbergów, a szpital rehabilitacyjny i hospicjum na Poświętnym mieści się w domu wymarłej w XIX wieku rodziny von Drabizius. Mamy lasy: Osobowicki i Rędziński. Sporo też u nas pamiątek po czasach zaprzeszłych – na Karłowicach w trakcie remontu alei Kasprowicza znaleziono skamieniałe pnie czarnych dębów sprzed kilku tysięcy lat, a na temat osady strachocińskiej krąży legenda ze smokiem w tle i magiczną studnią. Wszystkie te historie czekają na opowiedzenie. Zaglądajcie do mnie w każdą sobotę, a uchylę Wam rąbka owych tajemnic – dogrzebiemy się do starych przekazów, wzbogacimy wiedzę o dziedzictwo niemieckie. Będą cmentarzyska, wojny, smoki, tragiczne miłości, a nawet morderstwa! A jak. Wszak nie mieszkamy byle gdzie!

2 stycznia 2016

Bitwa, która nie powinna była wybuchnąć

Na dobry początek kilka słów o pochodzeniu nazwy naszej dzielnicy. Pozornie pospolita i czytelna, liczy sobie kilka wieków i kryje dziejową zagadkę. Ponadto zapowiada szczęk oręża i ujadanie dzikich sfor
"Bitwa na Psim Polu" Marcin Bielski, drzeworyt, źródło: Wikipedia

Psie Pole to dzielnica, która może się poszczycić nie byle jakim mianem. Jej nazwa, przywołująca na myśl stado ujadających czworonogów, jest unikatowa nie tylko na skalę wrocławską, ale i całej Polski. To już coś, bo nie można tego powiedzieć o takim Starym Mieście czy Śródmieściu. Pieska dzielnica przez wieki znajdowała się zarówno w granicach polskich, czeskich jak i niemieckich, wiadomo jednak że jest rdzennie słowiańska, bo wzmianki o niej pojawiają się już w średniowiecznych kronikach mistrza Wincentego Kadłubka. Dumni/nie dumni borykamy się z nazwą, którą dziedziczymy po przodkach wprost z XII wieku, i która właściwie nie zmieniając się od tamtego czasu, wybrzmiewała w różnicującej się fonetyce trzech języków, jako Psiepoley, Psepole, Campus Canum, Huntsfelt, Hundzfelt czy Hundsfeld.

Początkowo wiązano tę okolicę z prawdziwie patriotycznym wydarzeniem, jakim miała być bitwa Bolesława Krzywoustego z niemieckimi oddziałami Henryka V. Oczywiście walka została zakończona druzgocącą porażką Niemców i spektakularnym sukcesem polskiego wojska. Gęsto ścielący się trup, zwabiał na żer sfory dzikich psów z okolicznych lasów. To one zainspirowały ludzi do nadania miejscu psiego przydomka. Niestety, wspomniane zmagania wojenne zyskały taki rozmach tylko u Kadłubka, co więcej, większość historyków powątpiewa nie tylko w prawdziwość jego przekazu, co w sam wybuch bitwy. Milczy o niej nawet Gall Anonim – skryba współczesny Krzywoustemu, a milczenie na temat sukcesów władcy nie leżało w naturze tego kronikarza.

Luka historyczna po bitwie nie tylko odbiera nam chlubne i chwalebne pochodzenie nazwy, ale poszukiwaczy jej źródeł kieruje na przeciwny biegun. Tym razem etymologia nie jest bohaterska i mrożąca krew w żyłach, ale zwyczajna i domowa – 'psie pole' to po prostu książęca psiarnia. Śmiem twierdzić, że pan na włościach trzymał w niej zwierzęta służące do polowań, a nie dzikie i krwiożercze bestie. Ostatnia teoria pochodzenia nazwy mówi o tym, że ziemie nasze były liche, podmokłe, dlatego psie, czyli byle jakie. I tu bez komentarza.

Nazwa naszej dzielnicy nie zmienia się jednak od wieków. Kronikarz o bitwie napisał, i choć wszystkim znane są silne pokusy do fabularyzowania i zmyślania, jakim ulegali średniowieczni skrybowie, powodów, by mu nie wierzyć, nie musimy szukać. Samo rozstrzyganie historycznych kwestii związanych z nazwą Psiego Pola podnosi przecież jego status. Bitwa staje się kością niezgody między tymi, co szukają dziejowej sprawiedliwości, a tymi, co nie chcą stracić bohaterskiej proweniencji. A może doszedłszy do wniosku, że chodzi tylko o spory miejskiego patriotyzmu, należy zakrzyknąć jak międzywojenni mieszkańcy: Da liegt der Hund begraben! (Tu leży pies pogrzebany!). A leży! I to pewnie nie jeden.